Lech Poznań może już świętować tytuł? Historia ostatnich kolejek sezonu mówi, że tak


W polskiej piłce lider przystępujący do ostatniej kolejki zwykle nie wypuszczał prowadzenia na finiszu rozgrywek

23 maja 2025 Lech Poznań może już świętować tytuł? Historia ostatnich kolejek sezonu mówi, że tak
Weronika Pospiech

Lech Poznań jest już bardzo bliski tego, aby zdobyć tytuł Mistrza Polski w sezonie 2024/2025. Choć Raków Częstochowa do „Kolejorza” ma tylko punkt straty, to ich szanse na mijankę na finiszu są nikłe. Historia PKO Ekstraklasy pokazuje (z nielicznymi wyjątkami), że drużyna przystępująca do ostatniej kolejki jako lider, tym liderem pozostawała, ergo, cieszyła się ze zdobycia mistrzostwa.


Udostępnij na Udostępnij na

Nie ma nic bardziej ekscytującego dla kibica, gdy aż do ostatnich minut sezonu toczy się rywalizacja o tytuł mistrza. Piłkarski świat zapamięta gola Sergio Agüero przeciwko QPR, który w dramatycznych okolicznościach po 44 latach przywrócił Manchester City na piłkarski tron w Anglii. W niemieckiej piłce symbolem zmarnowanej szansy będzie już na zawsze Borussia Dortmund, która remisując z niewalczącym już o nic Mainz wypuściła paterę Bundesligi z rąk na rzecz Bayernu Monachium, który pokonał FC Koln i przedłużył mistrzowską serię.

Legendarny zwrot akcji ostatniej kolejce miał również w szkockiej Premiership w sezonie 2004/2005. Scott McDonald (zawodnik Motherwell) zapakował w samej końcówce spotkania dwa gole, które pogrążyły jego (o ironio) ukochany Celtic Glasgow i zapewniły 51. tytuł dla znienawidzonych Rangersów, którzy pokonali Hibernian 1:0.

Czy Lech Poznań wypuści tytuł na ostatniej prostej przed metą?

To właśnie takie momenty sprawiają, że piłka nożna jest tak wspaniała, gdy emocje trwają aż do ostatniej kolejki, a czasem aż do ostatnich minut. Kto wie, być może taki scenariusz wydarzy się również i w polskiej piłce. W końcu, przed ostatnią kolejką, Lech Poznań wyprzedza Raków Częstochowa o ledwie jeden punkt. A Raków przy równej liczbie oczek ma lepszy bilans meczów bezpośrednich. Dlatego tylko zwycięstwo sprawi, że Lech Poznań sięgnie po tytuł Mistrza Polski PKO Ekstraklasy w sezonie 2024/2025 bez oglądania się na wynik Rakowa.

Jednak wiele wskazuje, że tytuł Mistrza Polski po trzech latach powróci do Poznania. Historia PKO Ekstraklasy mówi nam, że nawet gdy dochodziło do sytuacji, w której do ostatniej kolejki toczyły się losy mistrzostwa, to drużyna przystępująca jako lider do ostatniej kolejki, tego prowadzenia nie wypuszczała.

Kilka sezonów musieliśmy wykluczyć

W ramach rozgrywek PKO Ekstraklasy (kiedyś zwanej pierwszą ligą) rozegrano 90 sezonów w formule ligowej (obecny jest 91.). Z naszych obliczeń wyrzucamy jednak sezon 1939 z przyczyn oczywistych. Również na potrzeby artykułu nie uwzględniliśmy sezonu 1951. Ówcześni decydenci (za wzorem radzieckim) mistrzostwo kraju przyznali zdobywcy Pucharu Polski, którym okazał się Ruch Chorzów. Nie miało znaczenia to, że ligę skończyli na 6. miejscu (osiem punktów za zwycięską w teorii Wisłą Kraków). No i oczywiście nie będzie sezonu 1992/1993 i jego legendarnej „kolejki cudów”. Wtedy mistrzem został będący przed ostatnią kolejką na 3. miejscu Lech, ale miało to miejsce przy zielonym stoliku.

Wykluczyliśmy także rozgrywki z 1948 roku. Dlaczego? Ponieważ w pierwszym powojennym sezonie w formule ligowej ustalono, że w przypadku równej liczby punktów zespołów z 1. i 2. miejsca zostanie rozegrany dodatkowy mecz o mistrza. I choć wtedy kolejkę przed końcem Wisła Kraków była na miejscu pierwszym, to będące na drugim miejscu „Pasy” miały tę samą liczbę punktów. Oba zespoły w ostatniej kolejce wygrały, zatem wciąż były ex aequo. W barażu o mistrzostwo Cracovia wygrała 3:1, jednak nie można mówić tutaj o zaprzepaszczeniu szansy przez „Białą Gwiazdę”.

Na 86 sezonów 45 razy walka toczyła się do ostatniej chwili

W ekstraklasowej historii mieliśmy 45 sezonów, w których aż do ostatniej kolejki czekaliśmy na informację, kto zostanie najlepszą drużyną rozgrywek. Czasem było to na zasadzie przypieczętowania formalności, a czasem remis mógł się okazać na wagę złota bądź być przyczyną porażki. Pod tym względem niesamowicie ekscytująca okazała się ostatnia kolejka sezonu 2016/2017. Cztery drużyny aż do ostatniej kolejki walczyły o mistrzostwo. A żeby było jeszcze lepiej, pierwsza Legia mierzyła się z czwartą Lechią. Natomiast druga Jagiellonia mierzyła się z trzecim Lechem – idealny scenariusz. Masa zmiennych, każdy miał możliwość wygrania ligi.

Obydwa mecze zakończyły się remisami, ale to mecz Legii okazał się sporym rozczarowaniem. Obie drużyny grały tak, jakby satysfakcjonował je remis, co było dość niebezpieczne. Bowiem w przypadku wygranej Jagiellonii to ona, dzięki temu że miała więcej punktów w rundzie zasadniczej, wyprzedziłaby Legię. Białostoczanie odrobili dwubramkową stratę do Lecha, ale nie byli w stanie już wcisnąć tej trzeciej na wagę złotego medalu.

Lubin musiał gonić wynik, by utrzymać miano lidera

Kapitalna końcówka sezonu miała też miejsce w sezonie 2006/2007. Zagłębie Lubin miało punkt przewagi nad GKS-em Bełchatów, ale to bełchatowianie przy równej liczbie punktów byliby wyżej w końcowej tabeli.

Mieli wtedy nie lada przeprawę. Ich rywalem była trzecia Legia Warszawa. Zrobiło się źle już po pół godziny. Piotr Włodarczyk strzelił gola na 1:0 dla Legii i mistrzostwo zaczęło wymykać się z rąk ekipy Michniewicza. Na szczęście sprawy w swoje ręce wzięli Manuel Arboleda oraz Michał Stasiak. Gol tego drugiego w 74. minucie przywrócił lubinian na szczyt i tak już pozostało.

Końcowy efekt był jednak praktycznie zawsze ten sam: lider utrzymywał lidera. Czy to był punkt przewagi, bądź dwa, bądź trzy, drużyna z 1. miejsca nie pękała na finiszu i mogła cieszyć się ze złotych medali na koniec sezonu.

W PKO Ekstraklasie mieliśmy zwroty akcji na samym finiszu rozgrywek

Czy to oznacza, że Lech Poznań może już teraz zacząć świętować tytuł mistrzowski? Nie ma żadnej nadziei dla Rakowa? Absolutnie nie. Abstrahując już od oczywistych powodów, to polska ekstraklasa zna trzy takie przypadki, w których drużyna, która przystępowała do ostatniej kolejki jako lider, koniec końców traciła prowadzenie i musiała obejść się smakiem. Dwa z tych trzech przypadków miały miejsce jeszcze przed wybuchem II wojny światowej.

Ruch Hajduki Wielkie na ostatniej prostej wyprzedził wszystkich

W 1933 roku w ostatnim meczu fazy mistrzowskiej (takie były zasady tamtego sezonu), 12 listopada Ruch Hajduki Wielkie (dziś znane jako Ruch Chorzów) pojechał do Krakowa. Lwowianie mieli jeden punkt przewagi nad chorzowianami, lecz rozegrali już wszystkie swoje spotkania. Może wam się przez to zdawać, że ten przykład jest trochę oszukany.

Screenshot za: 90minut.pl

To były jednak czasy, gdy mecze rozgrywano o różnych terminach. Nie było tyle kolejek, co powinno być, nie było multiligi w ostatniej rundzie. Na obronę powiemy, że po dziewięciu kolejkach Wisła Kraków była wyżej, ponieważ miała lepszy stosunek bramek zdobytych do goli straconych. Swój ostatni mecz też rozegrali wcześniej i ostatecznie zdobyli 13 punktów, o jeden więcej od Ruchu.

Przechodząc do meczu: „Niebiescy” doskonale zdawali sobie sprawę, że jeśli nie wygrają z Cracovią, to będą mogli zapomnieć o mistrzostwie. Zaczęło się dobrze, ponieważ Ewald Loewe w 26. minucie wyprowadził chorzowian na prowadzenie. Jednak w 69. minucie Stanisław Malczyk wyrównał wynik, co znów oddaliło Ruch od tytułu. Jednak dwie minuty później Ewald Urban wtoczył piłkę do pustej bramki po odbitym od słupka strzale Włodarza i znów w tabeli to Ruch wskoczył na fotel lidera. Do końca spotkania utrzymali wysokie tempo, nie odpuścili krakowianom. Wynik się już nie zmienił, dzięki czemu chorzowianie zdobyli swoje pierwsze, historyczne mistrzostwo Polski.

Screenshot za: 90minut.pl

W sezonie 1935 Ruch znów wyprzedził na finiszu ligi Pogoń Lwów

Po raz drugi stało się to w roku 1935, znowu przy udziale tych samych zespołów. Tym razem obie drużyny walczące o tytuł rozgrywały swoje spotkania tego samego dnia i o tej samej godzinie. Gdy dołożymy do tego brak telefonów i internetu, który pozwalał na szybkie sprawdzenie wyniku u rywali, walka zapowiadała się na niesamowicie zaciętą. Pogoń Lwów udała się do Poznania, aby zmierzyć się z tamtejszą Wartą, która walczyła o 3. miejsce w lidze. Natomiast przeciwnikiem Ruchu była Cracovia.

Screenshot za: 90minut.pl

Sytuacja w tabeli była następująca: obie drużyny miały tyle samo punktów. Jednak to Pogoń miała lepszy stosunek bramek zdobytych do straconych (ten czynnik decydował wtedy o kolejności w tabeli przy równej liczbie punktów). Zatem wygrana zespołu z dzisiejszego miasta Ukrainy oznaczała, że to oni sięgnęliby po piąty tytuł w historii. Lwowianie przegrali jednak swoje spotkanie 3:5.

Zatem jakakolwiek zdobycz punktowa Ruchu zagwarantowałaby im trzeci z rzędu tytuł mistrzowski. To chyba był znak, że znów zmierzyli się z Cracovią Kraków. Podobnie jak przed dwoma laty, to właśnie po meczu z „Pasami” zagwarantowali sobie Mistrza. Tym razem zakończyło się na remisie 1:1 ustalonym w pierwszych 10 minutach po golach Malczyka dla Cracovii i Kubisza dla Ruchu. Tak jak już jednak wspomnieliśmy: przy porażce Pogoni zremisować znaczyło wygrać. Choć na śląskim stadionie tak miło po spotkaniu nie było, o czym przekonała się grupa piłkarzy Cracovii oraz sędzia spotkania. Feta rozpoczęła się wieczorem, gdy dotarły wieści z Poznania.

Screenshot za: 90minut.pl

Po wojnie tylko raz zmienił się lider w ostatniej kolejce – w sezonie 1981/1982 Widzew Łódź wyprzedził Śląsk Wrocław

Natomiast w powojennej historii piłkarskiej mieliśmy tylko jedną zmianę na fotelu lidera w ostatniej kolejce. W sezonie 1981/1982 po 29. kolejce, to Śląsk Wrocław z 39 punktami wyprzedzał aktualnego jeszcze wtedy Mistrza Polski, jakim był Widzew Łódź, o jedno oczko. Wrocławianie, aby nie oglądać się na to, co zrobi zespół z Łodzi, mieli jedno zadanie – wygrać. Taki bowiem rezultat pozwoliłby im wznieść drugi w historii tytuł mistrza kraju.

Screenshot za: 90minut.pl

Zadanie było osiągalne. Mierzyli się z krakowską Wisłą, która bezpiecznie plasowała się w środku tabeli. Jednak już od początku meczu Wisła ambitnie stawiała się silniejszemu rywalowi. Śląsk jeszcze był spokojny, ale gdy w 51. minucie, po zamieszaniu w polu karnym, bramkę dla Wisły zdobył Piotr Skrobowski, skończyły się żarty. Zwłaszcza że w Chorzowie, gdzie grał Widzew, był remis 1:1. Przy takim wyniku to łodzianie, dzięki lepszemu bilansowi meczów bezpośrednich, wyszli na prowadzenie w tabeli.

Wrocławianie mogli odzyskać kontrolę, ale Tadeusz Pawłowski zmarnował tę szansę

Śląskowi zaczął się palić grunt pod nogami i ruszył do rozpaczliwych ataków, jednak bramka krakusów była jak zaczarowana. Na kilka minut przed końcem spotkania los a (raczej sędzia) wyciągnął pomocną dłoń w postaci wątpliwego rzutu karnego. Podszedł do niego Tadeusz Pawłowski, jednak genialny tamtego dnia Janusz Adamczyk (golkiper Wiślaków) wyczuł intencje strzelca i obronił jedenastkę, która przywróciłaby wrocławianom tytuł mistrzowski.

Końcowy rezultat już się nie zmienił i to samo było w Chorzowie. Zatem drugie mistrzostwo z rzędu padło łupem Widzewa Łódź. Cały obraz ostatniej kolejki obrósł również w legendy w związku z – jak to na tamte czasy normą – podejrzeniami o ustawkę.

Piłkarze Wisły Kraków mieli dostawać propozycje pieniężne zarówno od bezpośredniego rywala Śląska Wrocław, jak również zainteresowanego walką o mistrza Widzewa Łódź. Wiadomo, aby mieli odpowiednią motywację w trakcie meczu. Jest to jednak temat na inną opowieść, którą możecie przeczytać chociażby pod tym artykułem. Zatem jak widać, nie jest niemożliwym wypuścić z rąk triumf na samym finiszu maratonu ligowego.

Screenshot za: 90minut.pl

Lech Poznań nie może oglądać się na historię, bo tytuł sam się nie wygra

Historia historią, liczby liczbami, lecz mamy tu i teraz, a rzeczywistość sezonu 2024/2025 może okazać się zgoła inna. Lech Poznań w drodze po tytuł Mistrza Polski w wielu meczach imponował, ale przytrafiały mu się też wpadki. Potrafił bezsensownie gubić punkty jak choćby ze Śląskiem, Radomiakiem czy ostatnio z GKS-em Katowice.

Kibice Lecha wiedzą doskonale, że gdy ich drużyna jako pierwsza traci bramkę, to meczu nie wygrywa. Dopiero ostatnio udało im się dogonić rywala i wyrwać remis. Zatem gdyby Piast jako pierwszy otworzył wynik to bardzo możliwe, że „Kolejorz” nie sięgnie po komplet punktów.

Taki zaś scenariusz otworzy drogę częstochowianom do wyprzedzenia na ostatniej prostej poznaniaków i zgarnięcia im tytułu sprzed nosa. Dlatego piłkarze Frederiksena muszą zrobić to, co robiła zdecydowana większość drużyn w podobnej sytuacji w przeszłości. Wyjść na boisko gotowym mentalnie w jednym celu: wygrać mecz i nie patrzeć na wszystko wokół.

Jest na to spora szansa: w końcu ponad 90% liderów ostatecznie zostawało mistrzami. Głowa ich nie zawodziła i tak samo szczęście, które było z nimi w najważniejszym momencie sezonu. Poza tym, jak słusznie zauważył profil na platformie X wikilech – Encyklopedia Lecha Poznań, poznaniacy jako mistrzowie mieli kilka takich sezonów. I nigdy dotąd nie wypuścili z rąk swojej zdobyczy.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze